Dzień przed Sylwestrem, leniwy, w końcu tata w domu. Czego chcieć więcej?
Niesamowite jak wszystko może się zmienić w jednej chwili…
Szykowałam Łukaszowi mleko, miał iść na małą drzemkę, było chwilę po 11. Mąż poprosił o herbatę – i tu się wszystko zaczyna. Świeżo zaparzony kubek, ja przygotowywałam mleko, mąż się odwrócił po cytryny i w tym momencie do kuchni wpadł najmłodszy syn. Nawet nie wiem kiedy zdążył tak szybko złapać za ten nieszczęsny kubek, ale jak już się zorientowaliśmy, było za późno. Może gdyby nie panika nic poważnego by się nie stało.. To były sekundy, Łukasz wystraszony naszymi krzykami wylał na siebie całą gorącą herbatę..
Szybko pod chłodny prysznic, telefon na pogotowie – to były najdłuższe minuty w naszym życiu. Kiedy już przyjechali, zabezpieczyli oparzenia i pojechaliśmy na SOR do pobliskiego szpitala, stamtąd zabrał Łukaszka śmigłowiec do szpitala we Wrocławiu, niestety u nas w mieście nie ma oddziału chirurgii dziecięcej. Pisząc to mam łzy w oczach, nigdy jako rodzice nie wybaczymy sobie tego, że bezmyślnie naraziliśmy nasze małe wyczekane dziecko na takie cierpienie.
Łukasz spędził prawie miesiąc w szpitalu, uległ poparzeniom II stopnia, około 20% powierzchni ciała. Twarz, bark, klatka piersiowa i plecki. Kilka razy miał oczyszczanie ran pod narkozą, później potrzebny był przeszczep skóry. Leczenie jeszcze długo potrwa, potrzebne są ubrania uciskowe, żele silikonowe, wyjazdy do wrocławskiej poradni.
W imieniu rodziny małego Łukasza prosimy o wsparcie w postaci darowizn na subkonto. Wszystkie informacje o sposobach przekazywania darowizn znajdują się pod galerią zdjęć.