Od wypadku minęła ponad dekada, dokładniej 15 lat. Przez ten czas zmieniło się wszystko.
W przypadku Jagody nastąpił konflikt kompetencji. Policja i Straż Pożarna nie mogły udzielić pomocy, ponieważ nie miały w swoim składzie osoby z uprawnieniami ratownika. Śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratowniczego również nie mogły pojawić się na miejscu tak szybko, jak obecnie.
*W 2009 roku LPR otrzymało nowoczesne śmigłowce i wprowadziło szereg korzystnych zmian, które spowodowały że lotnictwo sanitarne zaczęło działać profesjonalnie z utrzymaniem 3-minutowej gotowości do podejmowania akcji ratunkowych. Kilkukrotnie wzrosła liczba wykonywanych lotów. Obecnie śmigłowce wykonują ponad 11 000 misji rocznie, spośród których niemal 90 % stanowią loty do zdarzeń (loty HEMS).
**Z informacji przekazanych przez PSP wynika, że w całym ubiegłym roku (2020) strażacy-ratownicy brali udział w ponad 1,9 tys. tzw. izolowanych zdarzeń ratownictwa medycznego, czyli w zdarzeniach, do których normalnie wyjeżdża zespół ratownictwa medycznego, ale z jakichś przyczyn karetka nie może dotrzeć na miejsce.*Źródło: https://www.lpr.com.pl/pl/o-
nas/historia/ **Źródło: https://www.infosecurity24.pl/
strazacy-coraz-czesciej- wyjezdzaja-w-zastepstwie- pogotowia-ratunkowego A w 2008 roku było tak:
Jagoda Pachota jest naszą córką. Zawsze będzie, chociaż nie ma jej już wśród nas…
Do wypadku doszło 3 sierpnia 2008 roku – w niedzielę. Byliśmy na wakacjach, można powiedzieć w “Hobbitonie” – raju spokoju i dobrego samopoczucia, przynajmniej dla nas, wakacjowiczów. Wobec takiego wypadku, jak nasz, ten raj szybko okazał się najgorszym piekłem. Po wypadku nasz samochód stanął w płomieniach. Nie wiadomo jak, ale Jagoda znalazła się na płonącym bagażniku. Choć mąż zareagował błyskawicznie, to zdążyła nabyć poparzeń 55% powierzchni ciała, w tym twarzy.
Chociaż przyjechały dwa pogotowia – nie dostała profesjonalnej pomocy lekarskiej przez około 4 godziny. Żaden z lekarzy nie wpadł na pomysł, żeby ją chociaż schłodzić, a jest to pierwszy krok w wypadku poparzeń. Wezwany helikopter przejmował ją formalnie jako pacjentkę około godziny. Nie zaintubowano jej, więc jak wznieśli się w powietrze, Jaga pierwszy raz stanęła na granicy życia i śmierci. Potem było już tylko gorzej. Przebywała na OIOM-ie w Nowej Soli. Jeździliśmy tam codziennie przez 33 dni, które dane jej było jeszcze żyć. Pomimo, że trafiła tam pod opiekę specjalistów od poparzeń, jej życie cały czas było w niebezpieczeństwie. Ta wiedza była już spóźniona. Zabrakło tej specjalistycznej pierwszej pomocy i nie tylko jej… Spuchła niewyobrażalnie, co było reakcją na styczność z tak wysoką temperaturą – około 1000 stopni Celsjusza. Skóra nóg służyła do przeszczepów korpusu. Przeszła trzy przeszczepy, ale one bardzo słabo się wgajały. Nie pomogło widoczne zaangażowanie lekarzy i pielęgniarek na OIOM-ie. Nie pomogło kilkakrotne przetaczanie ofiarowywanej przez wielu życzliwych ludzi krwi, nie pomogła wiara, modlitwy ani medytacje.
Zmarła 6 września 2008. 22 listopada 2008 miałaby 20 lat. Była niezwykłym człowiekiem. Radosna – umiała żyć chwilą, mądra ponad wiek, spoiwo i mediator. Straciliśmy nie tylko córkę, ale i przyjaciółkę. Jej niezwykła osobowość jest dla nas inspiracją. Chcemy zachować pamięć o niej dla wielu, nie tylko tych osób, które znała. Dlatego powstała ta Fundacja. Dla tego i dla celów, które są w Statucie
Wiadomość o wypadku Jagody doszła nas, gdy był środek wakacji. Każdy z nas gdzieś wtedy był – nad morzem, w górach, w drodze do Częstochowy, w Kanadzie… Ale wszyscy zareagowaliśmy tak samo – z najodleglejszych miejsc nieśliśmy pomoc w postaci krwi, organizowania ogłoszeń o tym, że potrzebne są pieniądze na przeszczepy i leki, rozpoczęto nawet przygotowania do koncertu charytatywnego. Jednak nawet nasza najlepsza wola nie pomogła… Wszyscy spotkaliśmy się we wrześniu na pogrzebie Jagody, chyba rzadko kiedy na ostatnie pożegnanie przychodzi tak wielu młodych ludzi.
Bo przecież Jagódka była młodziutka, skończyła właśnie pierwszy rok studiów historii, z entuzjazmem czekała na nowe przygody w kolejnym roku akademickim. Uchodziła wśród nas, studentów, za słoneczko rozświetlające każde grupowe spotkanie. Gdy myślimy “Jagódka” pierwsze skojarzenia jakie nam się nasuwają to, że była “sympatyczna, koleżeńska, miła, wesoła, tętniąca życiem…”. Uwielbiała piłkę nożną – w tym okresie jakże przecież przeżywała Mistrzostwa Europy 2008. Cieszyła Ją nauka języka angielskiego z baptystami – sama katoliczka, a Jej Matka buddystka; widać więc jakże tolerancyjną i otwartą osobą była. Jagoda kochała po prostu żyć i cieszyć się chwilą. Była niezwykle towarzyską osobą, bo lubiła ludzi, lubiła też im pomagać. Na Jej twarzy zawsze gościł szczery i piękny uśmiech, dający nadzieję na lepszą przyszłość… ale mimo to oczy zawsze były inne – zamyślone, melancholijne, jakby w nich zawarta została już od urodzenia zapowiedź tragicznej śmierci.
Jagodzie nie dane było poznać wszystkich radości, jakie niesie ze sobą życie… Stąd wśród nas rodziło się to okropne pytanie: Dlaczego? I dlaczego właśnie ONA?! My dalej samych siebie kształtujemy i szukamy swego miejsca w świecie… w świecie, który został pozbawiony pięknej duszy, jaką była Jagoda. Ale nawet, gdy czas upływa, my pamiętamy i dlatego pomagamy Rodzicom Jagody w prowadzeniu Fundacji. Bo nie ma chyba nic gorszego, jak zobaczyć Rodziców stojących nad grobem swojego jedynego dziecka. Nie można wtedy pozostać obojętnym. Fundacja upamiętnia Jagódkę, ale też i pozwala żyć dalej Jej Rodzicom, w tym widzimy dla nas sens.